Często zastanawiałam się, czemu młodzież jest taka sponurzała. No bo oni nawet nie umieli się z niczego cieszyć. Motorower w wieku szesnastu lat, samochód w wieku osiemnastu - to było jakieś oczywiste. A jak tak nie było, to człowiek czuł się gorszy. Dla mnie też w tych wszystkich moich marzeniach było oczywiste, że od razu będę miała mieszkanie i samochód. Nie ma mowy, żeby się zaharowywać dla mieszkania czy dla jakiejś nowej wersalki, jak moja mama. Żyć, żeby móc sobie coś kupić - to były przestarzałe ideały naszych rodziców. Dla mnie, i chyba dla wielu innych, tych parę dóbr materialnych to było zaledwie minimum potrzebne do życia. Ale do tego musi coś jeszcze dojść. Coś takiego, co nadaje życiu sens. Ale jakoś nigdzie tego nie było widać. Parę osób, między innymi ja, mimo wszystko dalej szukało czegoś, co by nadawało jakiś sens życiu.
Kilkuletnia Christiane przeprowadza się z małej wioski do Berlina Zachodniego. Na wsi wiodła beztroskie życie, tymczasem w wielkim mieście ma coraz więcej kłopotów. Przemoc domowa ze strony ojca, kłopoty w szkole, w końcu rozwód rodziców i przeprowadzka do innej dzielnicy razem z siostrą, matką i jej młodym konkubentem. To wszystko mocno wpłynęło na niespełna dwunastoletnią dziewczynkę. Wyprowadzka od ojca nie oznaczała końca problemów. Teraz zamiast ojca jest konkubent matki. Niby nie stosuje przemocy, ale jakoś tak...zawadza. Stoi na drodze między matką a dziećmi. Dziewczynki spędzają coraz więcej czasu poza domem. W końcu młodsza postanawia wrócić do ojca. Christiane jest zszokowana decyzją siostry, czuje się zdradzona i porzucona. Zaczyna włóczyć się po dyskotekach i wpada w nieciekawe towarzystwo.
Gdzieś w tym momencie zaczyna się jej narkomańska kariera. Najpierw haszysz i środki pobudzające. Przeszła długą drogę zanim sięgnęła po heroinę. W tej książce podoba mi się to, jak jest to przedstawione. To wcale nie zły, zdemoralizowany diler wciągnął małą dziewczynkę w szpony nałogu- to ona sama stopniowo się do tego przygotowywała.
Miałam 13 lat kiedy pierwszy raz czytałam "Dzieci z Dworca Zoo" czyli byłam w wieku głównej bohaterki. Bardzo dobrze więc mogłam się utożsamić z jej problemami i nią samą. Pamiętam, że byłam naprawdę przejęta historią Christiane. Przede wszystkim bardzo jej współczułam bo często czułam się podobnie. Tylko, że ja uciekałam w świat książek, a nie narkotyków. Chociaż szczerze przyznam, że nie wiem jakby wyglądało moje życie gdybym mieszkała w wielkim mieście a nie na wsi gdzieś na końcu kraju.
"My, dzieci z dworca Zoo" to historia nastolatki, której problemy urosły od drobnych sprzeczek rodzinnych i braku akceptacji społeczeństwa aż po narkotyki, prostytucję i kradzieże. Z kartek wręcz wylewa się cały brud Berlina Zachodniego. Nie jestem pewna, czy poleciłabym tę książkę komuś wrażliwemu. Na pewno polecam zapoznać się z historią Christiane Felscherinow.
Spotkałam się ze stwierdzeniem, że ta książka propaguje zażywanie narkotyków. To jest tak głupie z wielu powodów, ale przede wszystkim z jednego: nie mam pojęcia kto po przeczytaniu całości chciałby sięgnąć chociażby po papierosa. Fakt, na początku narkomani są przedstawieni jak prawdziwe gwiazdy. Jednak kończą naprawdę niewesoło, bez rodziny, bez przyjaciół, pieniędzy, godności...najczęściej umierają wycieńczeni gdzieś na podłodze publicznej toalety. Czy tak wygląda propagowanie zażywania narkotyków? Nie, tak wygląda przedstawienie pewnego zjawiska.
Tak przy okazji: bardzo doceniam to naprawdę przygnębiające zakończenie bo równie dobrze książka mogłaby się zakończyć w innym miejscu. Dzięki niemu historia jest wyjątkowo spójna a przekaz jasny i czytelny.
Zabrałam się za tę recenzję bo aktualnie mieszkam w Berlinie a ta książka jest mi wyjątkowo bliska. Trochę ciężko mi ją oceniać ze względu na to, że jest to jednak autobiografia. Ci bohaterowie naprawdę istnieją, to wszystko wydarzyło się w rzeczywistości. Jedyne co mogę napisać to to, że warto się z nią zapoznać. W każdym razie ja lubię do niej wracać. Zawsze myślę o Christian kiedy siedzę na stacji metra. Wyobrażam sobie, że siedzę tam gdzie ona siedziała i czuję jakąś taką...nostalgię.
Miałam 13 lat kiedy pierwszy raz czytałam "Dzieci z Dworca Zoo" czyli byłam w wieku głównej bohaterki. Bardzo dobrze więc mogłam się utożsamić z jej problemami i nią samą. Pamiętam, że byłam naprawdę przejęta historią Christiane. Przede wszystkim bardzo jej współczułam bo często czułam się podobnie. Tylko, że ja uciekałam w świat książek, a nie narkotyków. Chociaż szczerze przyznam, że nie wiem jakby wyglądało moje życie gdybym mieszkała w wielkim mieście a nie na wsi gdzieś na końcu kraju.
"My, dzieci z dworca Zoo" to historia nastolatki, której problemy urosły od drobnych sprzeczek rodzinnych i braku akceptacji społeczeństwa aż po narkotyki, prostytucję i kradzieże. Z kartek wręcz wylewa się cały brud Berlina Zachodniego. Nie jestem pewna, czy poleciłabym tę książkę komuś wrażliwemu. Na pewno polecam zapoznać się z historią Christiane Felscherinow.
Tak przy okazji: bardzo doceniam to naprawdę przygnębiające zakończenie bo równie dobrze książka mogłaby się zakończyć w innym miejscu. Dzięki niemu historia jest wyjątkowo spójna a przekaz jasny i czytelny.
Zabrałam się za tę recenzję bo aktualnie mieszkam w Berlinie a ta książka jest mi wyjątkowo bliska. Trochę ciężko mi ją oceniać ze względu na to, że jest to jednak autobiografia. Ci bohaterowie naprawdę istnieją, to wszystko wydarzyło się w rzeczywistości. Jedyne co mogę napisać to to, że warto się z nią zapoznać. W każdym razie ja lubię do niej wracać. Zawsze myślę o Christian kiedy siedzę na stacji metra. Wyobrażam sobie, że siedzę tam gdzie ona siedziała i czuję jakąś taką...nostalgię.
Mychunia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz